Przygoda życia - SSTG

Przejdź do treści
Był sobie rok 1994
Był rok 1994. Ty oczywiście nie pamiętasz, co to był za rok. Choć może. Nie wiem przecież, ile masz lat.
Otóż w roku 1994 było tak, że płaciliśmy w Polsce jeszcze na miliony. Tak się wtedy o tych milionach mówiło. Dopiero w roku 1995 była denominacja i miliony zamieniono na złotówki. Dokładnie odbyło się to tak, że stare pieniądze wycofano i w zamian wprowadzono nowe. Nowe złotówki to cztery zera mniej, czyli stary milion to dzisiejsze sto złotych.
W tym właśnie roku, gdy płaciliśmy w Polsce jeszcze na miliony, założyliśmy nasz pierwszy sklep odzieżowy. Inspiracją do wejścia w branżę odzieżową była moja wyprawa do Stambułu chyba w roku 1990. Wyjątkowa przygoda godna napisania osobnej książki. Przejazd przez Ukrainę (wtedy ZSRR), Rumunię i Bułgarię do Turcji. Pięć tysięcy kilometrów starym Polonezem, ale z zestawem najpotrzebniejszych narzędzi oczywiście.
Pamiętam, że przejeżdżając gdzieś przez Ukrainę widziałem w rowie nowiutkiego, spalonego Poloneza z dziurami po kulach przez całą długość karoserii. To nie żart. Pamiętam, gdy zabłądziliśmy gdzieś w okolicach Dniestru most tak oddalony od rzeki, która płynęła poniżej, że wydawało się, że od rzeki tej dzieli mnie kilometr. Wyszedłem wtedy z samochodu popatrzeć na ten widok. Kosmiczne przeżycie. Pamiętam, że gdy zabłądziliśmy po raz kolejny - nie było wtedy czegoś takiego jak GPS - jazdę pod górę coraz węższą drogą. Jazdę drogą coraz węższą i coraz bardziej zniszczoną, a na drodze tej ludzi coraz biedniejszych w walonkach. Pamiętam domki coraz mniejsze i wreszcie koniec asfaltu, a na końcu tego asfaltu ... pomnik. Pomnik Lenina! Piękny, monumentalny, marmurowy, ogromny, perfekcyjnie czysty pomnik Lenina tak kontrastujący z biedą widzianą sekundy wcześniej, że mnie po prosu zatkało. I do tego ten widok setek świeżuteńkich, przepięknych kwiatów w kilkunastu wazonach. Wyobrażasz sobie? Była zima!
Wszystkiego, co przeżyliśmy nie opiszę, ale pamiętam, że gdy wracaliśmy i przekroczyliśmy z ostatnimi przygodami granicę Polski gdzieś na Białorusi (na Ukrainie nam się nie udało - we trójkę jechaliśmy), uklęknąłem na dwa kolana, pomimo błota na drodze, pocałowałem polską ziemię i powiedziałem sobie w duchu - w tamtą stronę już nigdy! Słowa dotrzymałem, aż do roku chyba 2015, gdy odwiedziłem Kijów na krótko.  
O przygodzie przejechania pięciu tysięcy kilometrów samochodem, który po powrocie do Polski powinien się rozpaść - tak przynajmniej powiedział mechanik z PZM-otu diagnozujący naszego poldka na podnośniku. O przygodzie tej szybko zapomniałem, ale nie zapomniałem o jednym. To właśnie tam w Stambule zobaczyłem pierwszy raz, jak wygląda prawdziwy handel. Tam też zobaczyłem, że handel, to nie budki z ciuchami, a elitarny zawód. Zawód, który daje tym ludziom z jednej strony pracę przynoszącą olbrzymie zyski. Widziałem przecież, jakimi samochodami ci ludzie jeździli, a z drugiej strony ogromne zadowolenie z wykonywania tego zawodu, wyrażające się wyjątkowym w moim mniemaniu zaangażowaniem.
Chodzi o to, że te osoby, z którymi zetknąłem się w tamtym czasie, nie żądały ode mnie, abym mówił w ich języku. Oni po prostu rozmawiali ze mną po Polsku. Byli przygotowani na mój przyjazd. Może była to łamana polszczyzna, mało wyraźna i zerogramatyczna. Można tak napisać? Może rzeczywiście, ale nie czułem się tam wyobcowany. Po prostu szedłem coś kupić w ilościach hurtowych i z ustnym porozumiewaniem się nie było żadnego kłopotu. O wyjątkowej uprzejmości tych osób oczywiście nie wspominam. To nie koniec. Pamiętam ich dłonie. Zadbane, czyste dłonie i paznokcie. Dłonie miłe w dotyku. Uściski konkretne i godne zaufania. Pamiętam jak płaciłem dla mnie wtedy olbrzymie pieniądze za towar, który miał potem przylecieć do Polski samolotem. Nikt przecież nie musiał dotrzymać danego mi słowa, potwierdzonego uściskiem ręki, a jednak każda rzecz, za którą zapłaciłem, dotarła do mnie zgodnie z umową. Musiałbym napisać dużo więcej na temat uprzejmości tych ludzi, ale nie ma tu na to miejsca. Napiszę tylko jedno słowo adresowane do osób narodowości tureckiej, z którymi robiłem interesy w tamtym czasie. Szacunek.



Konstantynopol
Moje hurtowe zakupy w Stambule polegały głównie na rozmowach. Jednak rozmowy - to jedno, a oprawa tych rozmów - to drugie.
Architektura budynków, w których odbywał się handel to czasy pamiętające okres Cesarstwa Rzymskiego. W końcu Stambuł to przecież Konstantynopol, czyli stolica Cesarstwa Wschodniorzymskiego zamiennie zwanego Bizancjum.
W tej atmosferze architektonicznego przepychu, bo trudno inaczej nazwać miasto zaprojektowane po to, by powalać na kolana każdego, kto na nie patrzy. W tej atmosferze bogactwa. Sklepów ze złotem w ilościach nie widzianych wcześniej. Bazaru wielkości miasta, w którym mieszkałem. Towaru do kupienia na wyciągnięcie ręki w ilościach tak dużych, że dzisiejsze galerie to dziecinada. No chyba, że mówimy o centrum w Rzgowie Antoniego Ptaka, gdzie 2500 sklepów sprzedaje ciuchy sklep obok sklepu. W tej właśnie atmosferze czuło się powiew wiatru historii miasta, które miało wpływ na losy świata. Czy właśnie ta historia robiła na mnie takie wrażenie? Nie wiem, ale wszystko to, co stanowi owoc ludzkiej pracy i ma tysiące lat, dosłownie wyciska łzy z moich oczu i powoduje taki rodzaj podchodzenia do gardła wnętrzności.
Gdy patrzę na przykład na budynek z okresu początków chrześcijaństwa i oglądam kształt krzywego, półokrągłego okna. Wyobrażam sobie, co musiał myśleć w tamtym czasie ten ktoś, kto budował to krzywe okno. To okno budował przecież żywy człowiek. Taki jak ja. Dowodem na to jest właśnie niedoskonałość kształtu półokręgu nad tym oknem. Tego okna nie zbudowała bezosobowa maszyna. To okno zbudował człowiek. Ten ktoś pracował, miał marzenia, kłopoty, sukcesy. Żył. Stał w tym miejscu, gdzie ja teraz stoję. Kleił mozaiki na podłodze. Malował ściany. Masz też tak, że gdy oglądasz materialny dowód z przeszłości, to wyobrażasz sobie konkretnego człowieka z krwi i kości, który to na co patrzysz - stworzył?
Otóż w tej właśnie atmosferze szacunku do historii. Szacunku do pracy już wykonanej przez ludzi tysiąc i więcej lat temu, zaczęło we mnie kiełkować uczucie. Nieświadome jeszcze wtedy uczucie chęci odnalezienia własnej drogi. Uczucie chęci odnalezienia tego, co umiem robić najlepiej i co sprawia mi największą w życiu radość. Radość z tego co robię. Radość z tego, że przychodzi mi to łatwo, ponieważ posiadam do tego talent. Największą w życiu radość, ponieważ robiąc to co kocham, nie pracuję, a przeżywam przygodę życia.
Wszelkie treści niniejszej witryny objęte są prawem autorskim i podlegają ochronie na mocy „Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych” z dnia 4 lutego 1994 r. (Tekst ujednolicony: Dz.U. 2006 nr 90 poz. 631)
© Copyright SSTG.pl
1994-2023r
Wszelkie treści niniejszej witryny objęte są prawem autorskim i podlegają ochronie na mocy „Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych” z dnia 4 lutego 1994 r. (tekst ujednolicony: Dz.U. z 2022r nr 90 poz. 2509).
© Copyright Sladek Sky Technology GROUP - Polska
1994-2023r
Wróć do spisu treści